Strony

czwartek, 25 kwietnia 2013

Piórnik...

Wgranie tych zdjęć zajęło dzisiaj ponad trzy godziny. I to tylko dlatego, że pomógł  "mójcion", czyli mąż. Żeby być uczciwym, to nie była pomoc, tylko kawał roboty: Piotruś wyczyścił co się dało, ustawiał, sprawdzał, zmieniał i w końcu nastąpił cud - zadziałało! Chociaż są to środki zaradcze tylko na chwilę.

Uszyłam dzisiaj, w ramach uczenie się patchworku, piórnik dla mojej Misi-Edysi :)


W trakcie szycia szlag trafił Necchi. Coś jęknęło, zawyło i po sprawie. Jutro ma przyjechać najlepszy mechanik na świecie, ale ja już starych maszyn mam dość :(  pomimo całej sympatii jaką je darzę. Gdyby mnie było stać, to kupiłabym sobie nową i już. Piórnik dokończyłam na wygrzebanym kiedyś w piwnicy mojego szwagra Singerze. Jak to dobrze, że jego babcia była krawcową!
Na tym zdjęciu widać prawdziwe kolory piórniczka.
Uszyłam zgodnie z tym, co wyczytałam i zobaczyłam u Ewy w Ewkowie na jej świetnych kursach. Oczywiście, aż tak dokładna jak Mistrzyni nie byłam. Jak to ja, większość pracy powstała na żywioł. Z tym tylko, że pierwszy raz szycie takiego maleństwa było fajną zabawą, dzięki instrukcjom Ewy właśnie :)
A teraz będę się chwalić! Wczoraj, ot tak, dostałam od mojej Misi piękne kwiaty. Podobno jestem fajną matką, jak twierdzi moja Eduszka :)
Na koniec coś, co znalazłam dzisiaj w necie. Niezwykły film. Naprawdę, warto go zobaczyć :)
Wszystko mnie w nim zachwyciło, ale moim faworytem jest tło muzyczne. Swoją drogą pomyśleć, że kiedyś naprawdę tak się szyło i też było dobrze ;) 

A to moje marzenie maszynowe :)
 nr 1: Singer 9960
nr 2: Juki hzl-k85

Każdemu wolno marzyć, prawda? ;)

środa, 24 kwietnia 2013

Waciaki ;)

To są waciaki. Użycie słowa "patchwork" byłoby sporym nadużyciem. Na jednego waciaka składa się: kilka kawałków tkaniny ( z zasłonki i płaszcza z SH oczywiście), ocieplina zwana owatą i bardzo dużo nadziei, że się uda :) Naoglądałam się fantastycznych kursów  i pięknych prac u Ewy w http://w-ewkowie.blogspot.com/ i uwierzyłam, że dam radę ;) Waciaki uszyłam, ponieważ miałam ogromną ochotę zrobić prezenty dla moich dwóch fantastycznych koleżanek. Trochę się bałam reakcji na moje wytwory/potwory pikowane, ale dziewczyny dzielnie przeżyły moment obdarowania.
 


Użyłam ociepliny o dwóch różnych grubościach 100 i 200g/m2. Ta grubsza chyba lepiej się sprawdziła, ponieważ na setce wylazło więcej zmarszczek. Węższa była dokładnie rozrysowana i wyliczona jak to jest pokazane na wszystkich patchworkowych instrukcjach. Ponieważ i tak wyszło inaczej niż chciałam, druga była szyta na żywioł i... jest takiej szerokości jak chciałam :)))
Do jednej pikorebki ;) trafił zamówiony wcześniej psiak.
Po tych emocjonujących chwilach doszłam do wniosku, że pikowanie jest fajne, chociaż efekty póki co ubożuchne. Na pewno nie będę szyć różnych cudnych kołder, bo jestem najzwyczajniej zbyt leniwa na zszywanie takich tycich kawałeczków, ale poeksperymentuję jeszcze z bardzo prostymi wzorami na torbach.

I jeszcze takie drobne ostrzeżenie dla mężów szyjących dziewczyn, znalezione dawno temu w necie  ;)


Ps. tkaniny uwolniłam, zdjęcia sknociłam - jak zwykle :))

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Lisałke

Lisałke to nowy gatunek szmaciaka, odkryty i nazwany przez profesor Edzię ;)

Tkanina na sukienkę pokryta wzorkiem z farby akrylowej zrobionej stempelkami dla dzieci :)
Ta ma sukienkę z materiału w prześlicznie różowym kolorze z takim fajnym wytłaczanym wzorkiem. Oczywiście moje zdolności fotograficzne zrobiły swoje :))
Tej wzorek na sukience machnęłam pędzlem  :)

Historia powstania lisałek jest następują: w zeszłym tygodniu byłam w mojej ulubionej księgarni, którą prowadzą dwie przesympatyczne panie, obie pasjonatki i  mistrzynie rękodzielnictwa. To dzięki Pani Bożenie wróciłam do szycia, oczarowana jej pracami.
Tak mnie zachwycił tildowy lis spotkany w księgarni, że zachciało mi się też takiego uszyć. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała wprowadzić zmian w wykroju. W efekcie końcowym tildowe zostały tylko lisałkowe głowy :)
Jednak, gdyby ktoś miał ochotę, to tutaj są prawdziwe lisy Tildy :) Dla mnie mają trochę zbyt kwadratowe miejsca, gdzie plecy swą szlachetną nazwę kończą ;)

 

Uwolniłam tkaniny, dlatego trzy lisałke zamiast jednej ;)
Jeszcze jedno wyjaśnienie: tło (kurzołap muzyczny) nie wynika z chęci pochwalenia się stanem majątkowym ;) Tam mam w miarę dobre światło do robienia zdjęć.
Dwie lisałki powstały z niepotrzebnych ubrań. Ta w paski uszyta z zasłonki i kawałka zniszczonej serwetki kupionej za grosze na ciuchach.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Luksusy ;)

 Jak myślicie, co widać na zdjęciach?;)


To nie jest wejście do Pałacu Poznańskiego :)))
To wejście do centralnej rejestracji przychodni jednego z łódzkich szpitali. Pamiętam stan sprzed remontu, było źle. Za to po remoncie jest..."luksusowo" . 
Kiedy człowiek, porażony ogromem i przepychem, przejdzie przez hol, czeka na niego matrix w polskiej wersji. Zaraz za marmurami i kryształami są drzwi do kosmicznej rejestracji. Wszystko oczywiście w wersji elektronicznej, oprócz pań recepcjonistek jakby żywcem przeniesionych w czasie z epoki, kiedy wszystko było wspólne ;) Powierzchnia rejestracji jest olbrzymia, podłoga marmurowa, lśniąca i śliska jak cholera. Trzeba uważać jak się idzie, bo numerków do ortopedy na ten rok już nie ma. Do większości specjalistów z resztą też . Żeby wyjść do poradni, trzeba się jeszcze przedrzeć przez kłębiący pod okienkami słusznie wku... tłum ludzi. Przezornie zapisałam się telefonicznie ponad miesiąc wcześniej, szczęśliwa, że to tylko półtora miesiąca czekania.
Po ponad 45 minutach siedzenia w eleganckiej poczekalni (moje przyjście trochę wcześniej plus spóźnienie lekarza) dowiedziałam się, że nie ma mojej karty, bo po dwóch latach je niszczą. Musiałam wrócić do rejestracji i oczywiście swoje odstać. W ramach nagrody za wytrwałość pani wydarła się na mnie, że jakim ja cudem nie wiem, że najpierw to trzeba sobie kartę założyć, bo przednia poszła już w niebyt. O ja durna, nie wiedziałam ;)))
Założyła mi nie tylko nową kartę papierową, ale wydała też taką plastikową, jak dowód. Jeszcze pokrzyczała, że mam nie zgubić i nie zniszczyć. I kiedy brała wdech, że jeszcze się podrzeć, spokojnie zapytałam:
- a katalog?
- co? jaki katolog?
- no taki  na punkty. Jak macie karty elektroniczne, to powinny być też katalogi na punkty z promacjami
- z jakimi promocjami, o co pani chodzi???
- z promocjami za wierność publicznej służbie zdrowia:  na przykład trzecia wizyta lekarska - lewatywa gratis, albo przy piątej miła obsługa w rejestracji...
Nie będę opisywać czego się o sobie dowiedziałam ;))))) ale jedno pewne: mają marmury, glazury, kryształowe żyrandole, ale katalogu z promocjami brak ;)

I na koniec tak tematycznie powiązane ;)



poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Misiaki bliźniaki

Ostatnio kupiłam zasłonę w słodką różową kratkę. Kratka okazała się słodka i różowa dopiero po porządnym praniu. Wcześniej zasłona była szaro-różowa  plus miejscami wypłowiała od słońca. Jednak tak mnie jakoś zauroczyła, szczególnie haftowanymi kwiatami, że zaryzykowałam. Okazało się, że do odzyskania jest parę ładnych metrów materiału za... niecałe 12 zł :)
Uszyłam z niej na razie dwa miśki. Jeden był zamówiony jeszcze przez uszyciem. Los drugiego jest na razie nieznany ;) Wykrój nóg i łapek zrobiłam sama.Chociaż, ile można zrobić różnych kształtów kończyn szmacianych ;) Tułów to lekko przerobiony wzór mojego królika z dorysowaną głową miśka Tildy. Taka tildzio-hybrydzia ;)

A tutaj śliczny haftowany kwiat
Wracając ze sklepu znalazłam przy krawężniku, w błocie centa :)
Mój mąż się śmieje, że z tymi uszkodzonymi nerwami wzrokowymi to jakaś podejrzana historia. Podobno zawsze zobaczę to, czego nie potrzeba (czytaj: dowody tego, że coś z młodą narozrabiali ) albo wypatrzę takie maleństwo!  

Gdyby ktoś miał ochotę uszyć misiaka, proszę - jest wykrój :)
 I jeszcze jedno. Być może, jest to sprawa powszechnie znana, ale ja dobrodziejstwo nici poliamidowych odkryłam dopiero niedawno. Do szycia ręcznego drobnych elementów zabawek są genialne. Świetnie też mocuje się nimi szmaciane kończyny :)

Ps. Oczywiście uwolniłam tkaniny :)

I jeszcze drobna edycja postu, ale nie mogłam się powstrzymać. Jakby ktoś moje dziecko podejrzał ;)))

 Rysunek pochodzi z kapitalnego bloga http://zrujnowani.blogspot.com/

sobota, 13 kwietnia 2013

13-tego...wyniki candy :)

Chciałam bardzo podziękować wszystkim, którzy zgłosili chęć uczestnictwa w zabawie. Było mi także ogromnie miło czytać wszystkie przemiłe opinie na temat mojego bloga. Bardzo, bardzo Wam dziewczyny dziękuję :)
Sam przebieg losowania został pieczołowicie udokumentowany:
Do maszyny losującej wrzucone zostały losy z nickami wszystkich chętnych. Tutaj oficjalne podziękowania : losy przygotowała moja pracowita Eduszka :)

Następnie maszyna losująca została komisyjnie zamknięta:

Wstrząśnięta - nie zmieszana ;)
Następnie chuda łapina Edzi wyciągnęła los:
I.....

Torba i mysz jadą do:
 

Gratulacje!!!
Shabby Shop, torba i mysz są Twoje!!!! 

Bardzo proszę o kontakt mailowy :)
Jeszcze serdeczne podziękowania dla wszystkich uczestniczek zabawy.

A już któregoś kolejnego 13-tego zapraszam na nowe Candy :)





środa, 10 kwietnia 2013

Leon Jamnik, też zawodowiec ;)

Jamnik dzisiaj przeżył swój pierwszy dzień w pracy :)
Imię wymyśliła moja urocza klientka Mariczka, z którą w ramach wywoływania dźwięcznych głosek robiłyśmy dzisiaj konkurencję śpiewaczkom operowym ;)

Gdyby nie był biedaczek zatrudniony w gabinecie, mógłby sobie wisieć w pokoju dziecięcym jako kieszonkowiec na różne "przydasie".
Podstawą wykroju był wzór, z którego uszyłam tego jamniczka:
o tym jamniczku było tutaj :)
a uszyty był z tego wzoru:
 Wykrój powiększyłam i przedłużyłam. O tak:


Gdyby komuś przypadł do gustu, można wydrukować, wyciąć, uszyć i już :)
Leon powstał z materiałów z odzysku, ponieważ jak wiadomo mam lekkiego szmergla na punkcie przywracania do życia rzeczy już niepotrzebnych :) Oczywiście uwolniłam tkaniny.
Zużyłam może z pół metra tego, co już miałam, za to nakupowałam dzisiaj na ciuchach całą torbę kolejnych ślicznych szmat ;D. Po prostu można było ich zostawić takich samotnych :))) Z zasłony w słodką różową kratkę już jest zamówiony przez Mariczkę misiek  :) Jak się ćwiczy i ciężko pracuje, to się szmaciaki przygarnia!


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Malowanie na tkaninie - aplikacje

Ponieważ malowanie wychodzi mi tak sobie, a bardzo chciałam szyć torby z ręcznie malowanymi aplikacjami wymyśliłam sobie taki sposób:
Szukam potrzebnego rysunku. Ponieważ szyję najczęściej dla dzieci, sprawa jest dość prosta, można wykorzystać powszechnie dostępne kolorowanki. W tym przypadku padło na słonie. Drukuję obrazek, wkładam w koszulkę, aby nie przykleił się materiał do papieru.
Dostałam od mamo-teściowej hurtowe ilości pościelowej bawełny, mam na czym szaleć ;) Tkaninę podklejam cieniutką flizeliną i tak przygotowaną przypinam do szablonu.
Jak widać, kształt widać i można przerysowywać.
Do odtworzenia rysunku używam mazaków do tkanin, ale można też użyć ołówków do tkanin, czy zwykłych kredek. Teraz wystarczy już zamalować słonia :)

Mam już jednego gotowego do naszycia:
 Do malowania używam zwykły farb akrylowych. Te przeznaczone do tkanin dla mnie są zbyt wodniste.
Po namalowaniu aplikacji, rysunek pozostawiam do wyschnięcia na kilka godzin. Potem dokładnie prasuję i już gotowe. Torby z aplikacjami były prane i nic się złego nie działo. Nie wiem jednak, jak zachowałyby się rysunki wykonane bezpośrednio np. na koszulce. Z tego, co czytałam w opisach dziewczyn malujących farbami do tkanin na gotowych ubraniach, po praniu rysunki zachowywały swoje właściwości.
A to torby uszyte dawniej z właśnie tak wykonanymi aplikacjami:
 



I na koniec oczywiście coś w temacie słoni znalezione w necie ;)))



 Ps.Bardzo mi miło, że moje pierwsze Candy spotkało się z tak dużym zainteresowaniem.  Dziękuję za wszystkie miłe słowa w komentarzach :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...